Ledwie byli za progiem, dziewczę z twarzą zaognioną wyrwało się z objęć matki.
— Mamo, zawołała — przysięgam — nie!
— Nie przysięgaj moje dziecko.
— Nie będę żoną tego człowieka... Ale pojechać muszę... użył siły... szanuję twój spokój... pojadę aby rozpocząć rozwód... Stryj mi dopomódz musi, użyję wszelkich środków.
To mówiąc rozpłakała się biedna... Zbisław z przyjaciołmi tryumfująco przeszedł pokoje, wschody, a że wszyscy ludzie zajęci byli około bramy, mógł niepostrzeżony dostać się z tyłu do wrót. Tu taki panował zamęt, że wśród ciżby niepostrzeżono obcych nawet, nie spodziewając się ich z tej strony, przeciskając się przez ludzi w ciemnych wschodach, dostali się na górę... Chrapski wyglądał strzelnicą czerwony ale tryumfujący, gdy Zbiś klapnął go po ramieniu. Dowódzca odwrócił się, wpatrzył, postrzegł obce twarze niedawno widziane pod murem i osłupiał. Usta otwarte nie wydały dźwięku.
— Dość że już tej komedyi, panie dowódzco — rzekł Zbiś śmiejąc się, myśmy się już porozumieli z moją żoną i po śniadaniu czy obiedzie razem jedziemy do Żmurek, nie zawalajcie nam drogi.. bo przejechać potym nie będzie można.
Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/211
Ta strona została uwierzytelniona.