pod wieczór, ale Domcia z powozu wysiąść nie chciała. Panna służąca została z nią, Zbisław poszedł do towarzyszów trochę się pośmiać, wypić i pogwarzyć. Był, mimo przykrego położenia w wyśmienitym humorze, a Żmurki uważał już za swoję własność prawie. Dla tego z popasu zaraz pchnął chłopaka konno z dyspozycyą aby wieczerza była na osób dwadzieścia gotową.
Służąca która z Domcią jechała, panna Filipina Jeziorańska, wychowana z nią razem i kochająca ją serdecznie łzy miała ciągle na oczach a oburzenie w sercu na tego utrapieńca, jak zwała p. Zbisława. Jego wesołość, obojętność, pewność siebie, nie mogły się jej w głowie pomieścić. Ruszała ramionami i zżymała się, patrzała na Domcię i podziwiała jej męztwo, a gdy Zbisław wysiadł poczęła ją całować po rękach dodając odwagi.
— Niech pani się nie lęka, niech pani nie desperuje... bo sie rozchoruje...
— Nie mam czasu chorować, odparła Domcia odważnie, nie bój się o mnie. Teraz gra między nami, zobaczemy czy to tak łatwo przyjdzie jak wkraść się na zamek...
— A! szepnęła Filipina, jak się dowie ten nieszczęśliwy Horwat, gotów to życiem przypłacić.
Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/214
Ta strona została uwierzytelniona.