sobą, dopadła swego panieńskiego pokoju i na klucz się w nim zamknęła.
Całe towarzystwo tymczasem wpadło do oświetlonych rzęsiście pokojów, dosyć hałaśliwie i poczęło składać powinszowania tryumfatorowi.
— Tak! tak! wszystko to dobrze, rzekł w ostatku Barański — ale summa summarum czego żeś dopiął? żona bryznęła i zamknęła się na klucz... i ani paluszka nie da pocałować!
Zbiś na którego oczy szyderskie wszystkich były zwrócone, odrzekł powolniej niż zwykle.
— Widzicie moi drodzy, zestarzałem się, spoważniałem i myślę szaławilski mój system całkiem odmienić. Nic by łatwiejszego nie było nad wydobycie Domci z jej pokoju i przyniesienie jej tu na rękach, ale krzyczałaby na gwałt, na gbura... tego ja nie chcę. Trzeba się jej dać wysapać — nie życzy sobie mojego towarzystwa? — no to ja się bez niego obejdę — pójdę, zapukam, spytam, odmówi — będziemy się zabawiali sami.
— A potym? spytał Barański.
Zbiś wąsa pokręcił.
— Słuchaj Barański, pamiętasz ty mojego kasztanka białogrzywego!
Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/217
Ta strona została uwierzytelniona.