A jakże sobie mam poczynić? spytałem. — Jak — odparł Ściborski — naprzód bizun rzuć, lejce puść, głupstwa mu robić nie daj, ale nie bij, wiesz czym się konie najsroższe ujeżdżają? cierpliwością... Nie chce iść? daj mu stać! Niech stoi godzinę... Chce się położyć? niech leży, ale ty nad nim na siodle... chce dęba... pozwól... Jak się wyszali, a zobaczy że nie przelewki, pójdzie ci jak baranek.
Otóż mój Barański jak ja kasztanka ujeżdżałem i był mi potym najulubieńszym z koni, chodził za mną jak pies, jadł cukier z rąk, po twarzy mnie lizał, głos mój znał...
To mówiąc i niedokończywszy pan Zbisław urwał, ukłonił się słuchającemu go kołu i zniknął. W istocie poszedł on do pokoju żony która z panną Filipiną była hermetycznie zamknięta. Zapukał.
— Kto tam?
— Ja.
— Kto taki! spytała służąca.
— Waćpanna powinnabyś znać mój głos — gospodarz przecie...
Milczenie.
— Proszę mi otworzyć.
— Panią głowa boli — pani śpi... pani nie pozwoliła wpuszczać nikogo.
Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/219
Ta strona została uwierzytelniona.