Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/220

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ani mnie? spytał Zbisław.
— Nikogo.
— Gdy się pani obudzi proszę jej powiedzieć, że przeszkadzać nie będę i zasyłam — Dobranoc...
Pan Zbisław nie otrzymawszy żadnej odpowiedzi, odszedł.
Bawiono się tedy siarczyście jak gdyby nic, a choć z pana młodego słomianego śmiali się trochę, on to wesołą twarzą przyjmował — i nic.
Gdy wszakże po kielichach wesołości trochę miarę przebierać zaczęto, a hałas się wziął kawalerski, uczynił następną uwagę.
— Panowie a bracia! nie raczcie zapominać że to nie w Wierzchówce u kawalera, ale w Żmurkach u poważnego, żonatego obywatela jesteście, któremu jejmość słaba, więc trochę ciszej a skromniej nie zawadzi...
Tomaszewski który był trochę podpiły, uraził się pierwszy.
— No, no, patrzcie go jak mi spoważniał raptim; i będzie nas teraz decorum uczył... nas! nas! cośmy mu żonkę wyrwać z rąk macierzyńskich dopomogli.
— Słuchaj Tomaszewski, pij spokojnie a zwady nie poczynaj — odparł Zbiś.
— Ale bo i tyś dobry — zaczął Żubr,