protestował żeby w bramie się u niego, ani w dziedzińcu nie bili... wystąpili więc aż na gościniec. Tu zrobiono koło wielkie, oświecone kagańcami, a Tomaszewski z Barańskim podnieśli szable...
Cisza jak mak siał. Gospodarz z daleka się przypatrywał dosyć nierad, ale co miał począć.
— Nie przeprosisz, rzekł Barański.
— Ani myślę, odparł Tomaszewski, bij się...
— No, to bijmy się.
Ciekawa rzecz była patrzeć jak ku sobie skoczyli. Niełatwo dla obu nieprzyjaciela zmódz bo się znali na wylot, wiedział każdy z nich jak drugi chodził i co miał za obyczaj przy spotkaniu, więc na niespodzianego wziąć nie było podobna.
Zaczęli się składać, ale żaden drugiemu szkody nie zrobił... wyglądało to na zabawkę. Żubr niecierpliwy stojąc krzyknie:
— Czy żarty? czy komedye?
W tym Barański jak zamachnie nagle z całych sił i tnie Tomaszewskiego w łeb, przekroił mu skórę i nadwerężył kość... ten zachwiał się tylko — Jezus, Marya... i Józef nie domówiwszy padł na wznak.
Otóż tobie zabawka! rzucili się wszyscy
Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/224
Ta strona została uwierzytelniona.