się oglądał. Dopadł płotu i przesadził jednym susem, ale, djabeł nadał, koń był nie w tym miejscu ale o dobre staje. Biegiem więc kryjąc się po pod płot że było ciemno co tchu do konia dążył. Za nim też zwinny kuchta tak że go prawie za poły deptał. Już tchu mu zaczynało braknąć, gdy koń zarżał, wyrwał się na kulbakę, a tu kuchta go za nogę. Żeby nie nahajka którą miał i ciął nią przez głowę, byłby na miejscu porwanym został.
Ale nim się z bolu opamiętał nieszczęśliwy, Horwat już cugle zebrawszy przez rów przesadził i puścił się na pole. Tu myślał że bezpiecznym będzie, i omylił się, bo kilku konnych ze dworu na wrzawę poleciało po za opłotki, na przełaj gonić owego złodzieja. Wzięli go mimo nocy na oko, bo na tej płaszczyźnie pod czyste niebo cieniem się im na ziemi majaczał. Tu jakby zająca poczęli go ujeżdżać.
Konia miał dobrego i gdyby nie jego rozum i nogi, niezawodnie by został przytrzymany. Wiedział on dobrze o tym że w niebezpiecznych razach lepiej się zdać na koński instynkt niż na ludzką rachubę, ścisnąwszy szkapę, cugle puścił i — co Bóg da!
Koń czując się gonionym wyciągnął się jak struna, tuż, tuż, słychać tentent i sapa-
Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/228
Ta strona została uwierzytelniona.