jała, ujął klamkę, wstrząsnął drzwiami nie czyniąc hałasu, zamek oderwał i wszedł. Domcia z Filipiną krzycząc schroniły się pod okno.
— Proszę się nie obawiać, jam przyszedł tylko najspokojniej w świecie przemówić. Pod oknem waszym nie kto inny był jak Horwat. Możesz moja pani żono i mnie nie kochać i jego woleć nademnie, możesz szukać rozwodu, gdy zapragniesz, ale domu swojego i mojego podobnemi konszachtami ja walać nie pozwolę, to zapowiadam i dotrzymam. Horwatowi gdy go złapię w łep nie wypalę, to by było za wiele honoru dla niego a dyshonoru dla mnie, ale mu dam sto odlewanych batów, z których lizać się będzie pół roku.
Domcia z gniewu płacząc milczała... Cóż mu miała odpowiedzieć.
— Wolno pani mnie nie przyjmować, rzekł Zbisław, ale nie wolno — dopóki się zowiesz żoną moją przyjmować innych, choćby w oknie. Ponieważ mam wiadomość że panna Filipina ułatwiła porozumienie...
— To nie prawda! krzyknęła Domcia.
— Ja to wiem i prawda być musi — odparł Zbisław. — Przyślę pani inną sługę, abyś nie myślała że ją chcę pozbawić opieki
Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/230
Ta strona została uwierzytelniona.