Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/232

Ta strona została uwierzytelniona.

dowane, żółto wyglądał i poglądał z ukosa.
Skłonili się sobie z panem Horwatem, który westchnął w sposobie introdukcyi. Starosta mu krzesło ukazał a sam z rękami rozpiętemi w kieszeniach, chodził dalej, z głową w dół spuszczoną.
Staszek nie myślał siadać...
— Wiesz pan Starosta co się święci?
— A no? a no? co?
— Wszak ten napastnik porwał pannę Domicelę jak szatan dobrą duszę, i uprowadził do Żmurek.
Starosta ramionami ruszył, usta wykrzywił, nie rzekł słowa, nawinęło mu się coś koło nogi, więc szasnął tylko butem i dalej odbywał milczący przechadzkę.
— Powinieneś pan Starosta mieć litość nad krwią swoją, nad rodzoną bratanką... Żebyś pan widział jej rozpacz... jej łzy, jej prośby słyszał i to że całą nadzieję na panu pokłada...
— A waćpan gdzie ją widziałeś? kto ci to powiedział?
— Mnie ten wjazd w Żmurkach zastał, z niebezpieczeństwem życia podkradłem się pod okno... mówiłem sam z panną Domicelą, kazała mi jechać do pana...