Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/234

Ta strona została uwierzytelniona.

— I opuścisz pan nieszczęśliwą?
— Jak, nieszczęśliwą? co za nieszczęśliwą?... P. Zbisław, mnie się widzi — uczyni ją owszem szczęśliwą, bo to chłopiec energiczny, nie taki, z pozwoleniem ciamajda... jak drudzy...
Staszek Horwat popatrzał nań.
— Czy to się ma stósować do mnie? zapytał.
— Gdzie? co? po co? kukuryku? zawołał Starosta coraz się więcej niecierpliwiąc, dajcie mi święty pokój... ręce umywam... Synowica za mąż poszła... sprawy między małżeństwem należą do konsystorza... a ja w nim nie zasiadam...
Horwat podniósł rękę i cisnął czapeczką o podłogę ze złości...
Starosta popatrzał na nią, podniósł, kurz otrzepnął i oddał mu z krwią zimną.
— Miej asindziej pomiarkowanie — rzekł z powolnością do której się zmuszał. — My tu obaj pono ani ja, ani wy, ani jejmość matka nie zrobimy nic. Dopóki jej on w ręku nie miał... ha! no! coś! tego... jeszcze było można mówić... niewiadomo jak kość padnie — ale teraz... czy go nie znasz? to szatan nie człowiek... z nim zadzierać się nie można,