Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/240

Ta strona została uwierzytelniona.

— Delikatna! pomyślała w duchu gospodyni — no! to niema wątpliwości że o pieniądze idzie. — Co za głupi ten marszałek!
— Przyznaję się, dodał Horwat, że nie spełna wiem jak nawet zagaić sprawę... jak moję wytłumaczyć śmiałość.
— Chce mnie naprzód udobruchać! nieznośny ciemięga! myślała księżna. — Mów pan śmiało! odezwała się głośno.
— Jest to sprawa tak delikatnej natury...
Księżna ramionami ruszyła, nie mogąc znieść niepewności.
— Ale o cóż idzie?
— Czy WksMość, dozwolisz mi naprzód opowiedzieć sobie co ją spowodowało..
— Kogo!
— Sprawę! westchnął Staszek...
— Jaką sprawę... masz waćpan sprawę?
— Żądam protekcyi WksMości dla nieszczęśliwej, najnieszczęśliwszej w świecie kobiety i — dla mnie.
Gospodyni westchnęła — twarz się jej rozjaśniła, przysunęła się ku mówiącemu, tak mu za to już wdzięczną była iż nie chciał pieniędzy, że gotową się czuła wszelkim prośbom jego zadosyć uczynić.
— No, cóż to tam takiego, rzekła uśmiechnięta...