Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/243

Ta strona została uwierzytelniona.

Po kolacyi przechadzała się jeszcze po saloniku wodząc z sobą młodzieńca piękna gosposia i po krótkiej rozmowie, położyła mu rękę na ramieniu protekcyonalnie.
— Wiesz waćpan co? oto mi dobra myśl przychodzi. — Nie będę przed nim taiła, że nie znając sprawy, sama dopomogłam temu Szaławile Zbisławowi do odzyskania żony, któż go tam wiedział że tak rzeczy stoją. Należy mi się od państwa młodych wizyta, poślę do nich zapraszając. Będę miała zręczność rozmówić się z nią sam na sam, wysonduję ją... Nie byłoby też może źle, ażeby...
Tu księżna przerwała.
— Ale w takim razie, cóż waćpan zrobisz z sobą? czy chcesz być świadkiem? czy...
— Ja... jabym się do czasu... mógł ukryć! z nietajoną radością zawołał Staszek, jak skoro WksMość raczysz sama dotknąć bliżej sprawy... będziemy ocaleni. Z ust jej własnych posłyszysz WksMość...
— Ale bardzo dobrze! bardzo dobrze! Nie wypada tylko ażebyś tu się waćpan nawijał... żeby tu o nim mowa była... Chciałam go dłużej zatrzymać... nie... Jutro jedź, przebądź dni kilka ukryty i powracaj...
— Kiedy? zapytał rozradowany chłopak.
— Czekaj waćpan! dziś sobota... mówiła