Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/248

Ta strona została uwierzytelniona.

— Panna płacze nieszczęśliwa...
Dziad ruszył ramionami i westchnął.
— Będziecie też pewnie we dworze...
— A noć dla syna paneczku...
— Hm, zawołał Horwat... gdybyście to dla waszej młodej pani serce mieli?
— A czemuż by nie! oj! oj!
— Posłużcie jej...
— Cóż ja mizeractwo potrafię...
Horwat odwiódł go nieco na stronę.
— Moglibyście jej, ale do własnych rąk i na cztery oczy oddać tę kartkę. Pokazał ją z dala. — Ale nikomu a nikomu tylko jej samej.
Dziad oczy otworzył, głową kiwał. Na poparcie żądania Staszek dobył pół talara i na karcie go położył.
— Mój dobrodzieju — rzekł dziad powoli, jeśli sprawa nie jest przeciw Bogu a poczciwości czemu bym jej nie uczynił...? Ale, widzicie, we dworze to trzeba znać jak się dzieje. Jeśli się co stanie, a dojdą sprawcy, mało to że mnie niedołęgę ze wsi wyświęcą, ale i synowi się dostanie...
Poskrobał się w głowę.
— Klnę ci się że to sprawa samej pani młodej i że od niej drugie tyle albo i więcej dostaniecie — a niema w tym nic sprośnego...