Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/254

Ta strona została uwierzytelniona.

do mnie, należy mi tam być — będę... Niech się choć zarumieni. Gdybym słowa nie rzekł, będę mu niemym wyrzutem jego lekkomyślności. —
Aniela spojrzała z ukosa na Horwata, który milczał nie śmiejąc rzec słowa.
— Nie powiem żebym wam wdzięczną była — odezwała się, że mi ojca niepokoicie i targacie. — Odchoruje on wizytę jak odchorował owę podróż nieszczęsną, a nam droższe zdrowie nadewszystko. Dla mnie to obojętne... a zemsty w sercu — Bóg widzi — nie mam! Gdyby mógł ojciec córki czasem posłuchać — dodała, prosiłabym go — aby i on dalszych kroków zaniechał.
— Wam świętym istotom — odezwał się Strukczaszy, wolno nie pragnąć zemsty i przebaczyć winę — nam słabym cudzej krzywdy, która serce burzy, zdawać na losy nie można. Niech mu choć w oczy spojrzę... dość będzie.
— Ojcze — rzekła błagająco Aniela.
— A no, dosyć — każcie gościowi co podać i zostawcie to mnie.
Wstali tedy z ław na ganku i poszli do domu.




Gdy się to działo u Strukczaszego, stary Toboła modląc się a po swojemu rozmyślając nad sprawami ludzkiemi — wlókł się do Żmu-