Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/258

Ta strona została uwierzytelniona.

idąc zbliżył się do niej, podpatrzono by kartę... a wówczas i on i syn by za nią odpokutowali.
Siedział więc pod stajnią, markotny do wieczora, sam nie wiedząc co pocznie, a dziwiło go to bardzo że w ciągu dnia razy kilka owego z kresą czerwoną widział, przechadzającego się tu i owdzie jakby go chciał mieć na oku.
Już na mrok się brało, gdy z Piotrkiem mieli iść na wieś, dziad karty oddać nie myślał, ba i nie mógł; ale go frasowało że słowa nie strzymał... Idąc mijali Zbisława krążącego koło dworu; i już za okopy wyjść mieli gdy gromko zawoławszy na dziada zatrzymał go.
— Słuchaj stary — rzekł wzręcz do niego — coś mi po głowie chodzi, a wynijść z głowy nie może, żeś ty tu nie darmo przyszedł. Jeśli to bałamuctwo, no — toć po ludziach chodzi, ale jeśliby cię do prawdy tu kto wysłał z czym, lepiej mi się zeznaj...
Dziad stanął osłupiały... i mimowolnie zadrżał.
— Widzisz ja — dodał Zbisław, zły człowiek nie jestem — ale prędki jak siarka... Kiedy daję to garścią, kiedy biję to pałką — kiedy kocham to całym sercem, a jak nie-