Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/268

Ta strona została uwierzytelniona.

— Co to za szkoda, podchwycił Zbisław, mieliśmy i my z jejmością dobrodziejką zaproszenie do księżnej na czwartek, bylibyśmy jegomości do powozu wzięli z sobą, a takby się podróż odbyła wygodniej... ale pani moja odmówiła...
Spojrzał na żonę która chleb kruszyła na drobne kawałeczki i po pruszynce go zbierała.
— Bardzo by mi przyjemnie było towarzyszyć państwu — odezwał się ksiądz Anioł... Kawał drogi, po groblach, kości stare, a choć kapucynowi wygódek się szukać nie godzi... jeśli Pan Bóg sam nadarzy...
— Moglibyście panowie jechać sami odezwała się Domcia...
— Nie — ja sam nie pojadę — rzekł Zbisław...
— Ja nie mam żadnej ochoty do podróży — dodała cicho piękna pani, ale doprawdy aby dobremu księdzu Aniołowi który mnie katechizmu uczył, obrazki mi woził... i kwiatki... ułatwić tę drogę nieprzyjemną... gotowam się poświęcić...
— Biorę za słowo — rzekł mąż — to jest ja i ksiądz Anioł — a więc jutro rano jedziemy, ale chcąc na obiad stanąć musimy wyruszyć z domu zawczasu, a konie na prze-