chciał i nie śmiał, jakby do walki z kobietą występować nie mógł.
Przyjaciele jego patrząc nań, nie wiedzieli, co poczynać, tymczasem córka odciągnęła ojca, gwałtem go pchając do kolebki.... i nim się opatrzyli Zbisławczycy, już powóz powoli ruszał z miejsca, nikt go nie wstrzymywał... Ksiądz, stryj, towarzysze pana młodego, przyjaciele Bożeńskich pozostali przed bramą, większa część z szablami dobytemi i długo milczeli...
Przerwał ciszę nareszcie stryj panny, przystępując do Zbisława...
— Tylko się waszmość teraz nie rwij a sprawy sobie nie psuj! Cierpliwie... zwolna... niech pozywają...
— Niech pozywają przed samego Lucypera — krzyknął nagle, burząc się jak ocucony pan młody — a mnie co do ich pozwów! Jam ślub wziął, ksiądz mi go dał, żonę mam i o niczym wiedzieć niechcę...
— Więc cóż! więc cóż! spytał Bożeński.
— Co? siadam na koń z przyjacioły i jadę do Zmurek po żonę, tak mi Boże dopomóż, choćby szturmem brać przyszło! A! niedoczekanie ich, żeby potym pośmiewiskiem być u ludzi, że mnie od własnej małżonki jak kota
Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/27
Ta strona została uwierzytelniona.