Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/271

Ta strona została uwierzytelniona.

— I znowu krzykną na nas żeśmy zbóje...
— Ale — czekaj... pannę! pannę!
— Jaką pannę...
— Znasz Ptasińskich... spytał Barański...
— Dalipan nie przypominam sobie nic a nic... możem o nich słyszał, ale mi z głowy wywietrzało...
— A no, to ci już muszę wszystko rozpowiedzieć. Primo, mówił Barański, bo to grunt że Ptasińscy to herbu Lewart i że szlachta kapitalna, nati et possessionati, ale była to szlachta niezamożna aż do ks. biskupa... który synowcowi a ojcu żyjących Ptasińskich zostawił fortunę magnacką...
— Ale wiem, wiem... fortunę znam... zawołał Zbisław... mów dalej.
— Żyjących Ptasińskich jest dwoje, brat i siostra... Czyś nigdy nie widział brata? Nie — niemasz co żałować, dobry człek, ale szepleni wszetecznie, i niespełna rozumu... tak że go jak dziecko pilnować potrzeba, bo go każdy oszuka kto zechce... głupiusieńki. Ale głupota serdeczna... ściska, płacze... całuje, ślini... przysiada się, przyjaźni i za trzecim słowem gotów dać wieś w dożywocie... Za to siostra jego Urszula, prawda nieładna, niemłoda, ale rozumu ma za dwoje, a że braciszkowi ożenić się nie dała, więc w