umiał ją, nie dając poznać że to czyni umyślnie — zatrzymać. — A że mu na konceptach i własnych i cudzych nie zbywało, choć kobiecina pragnęła być smutną i nieszczęśliwą, mimowolnie kilka razy ją rozśmieszył. Gniewała się za to na niego i na siebie. — Barański zaś widząc że Zbisławowi tym dogadza, podwajał i sadził się na opowiadanie i koncepta. Były one tak przytym niewinne że starowinę ks. Anioła nawet w dobry humor wprawiły. Jakoś się to aż do podwieczorku przeciągnęło, a Domcia powiedziała sobie że znowu niema konieczności od towarzystwa uciekać. Zbisław trzymał się z dala nie narzucając do zbytku — śledził skinienia i odgadywał myśli. Na nieszczęście tylko jak to bywa w razach podobnych — im mniej mu teraz miała do zarzucenia tym się nań więcej gniewała Domcia, bo by chciała mieć powody do nienawidzenia go, a tych właśnie znaleść nie mogła...
Przeciągnąwszy do wieczerzy wesołą pogadankę Barański... przy stole siadł obok gospodyni i choć mu z razu mało co odpowiadała, potrafił ją wyprowadzić na słowo... W ostatku gdy do dobrej nocy przyszło, rozeszli się w bardzo wesołych usposobieniach i Domcia odeszła do swojego pokoju w cale
Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/274
Ta strona została uwierzytelniona.