Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/275

Ta strona została uwierzytelniona.

innym usposobieniu niżeli tu przybyła. Wprawdzie wpłynęło na to że się jej nieznacznie udało podróż o którą wiele jej chodziło — nie dając żadnego pozoru — doprowadzić do skutku, ale i rozmowa i kilka godzin roztargnienia wiele złego humoru rozpędziły...
W progu pokoju już na wyślizganiu się... Zbisław tak się dopilnował że na dobranoc zażądał ręki do pocałowania. Byli obcy ludzie, Domcia odmówić chciała, nie wypadało, co zresztą znaczy że ktoś w rękę pocałuje?... dwa razy wysunęła i tyleż razy ją cofnęła, w końcu już prawie machinalnie dała do ust przycisnąć.
— Były dla mnie lepsze czasy, kiedyś mi pani nie skąpiła tak rączki — a dziś gdy choć do tego przynajmniej mam cokolwlek prawa... tak mi wybłagać ciężko... Westchnął, Domcia zapłoniła się i uciekła...
Nazajutrz rano wszyscy byli gotowi do podróży, Barański namówiony towarzyszył im... W głębi powozu dano miejsce pani i staremu kapucynowi... na przedzie siedli pan Zbisław i Barański. Choć Jejmość manewrowała tak, żeby nie mieć męża przed sobą, nie potrafiła przecież jego zabiegom zapobiedz. Usadowił się tak, aby jej patrzeć oko w oko... Ale czy to skutkiem rannego wstania, czy roz-