zydent ujął Zbisława, rozprowadzono ich po osobnych pokojach i tak groźne wystąpienie starego wprędce przebrzmiało, dostarczywszy tylko do długich gawędek i śmiechów obfitego materyału.
Zbisław szczególniej, mimo żywości charakteru znalazł się z flegmą i zimną krwią jakiej się po nim nie spodziewano... Powszechnie nawet brano jego stronę, a ze starego procesowicza uśmiechano się po cichu, tak że w kłopotliwym będąc położeniu i dalej nie mogąc się posunąć, wkrótce oświadczywszy księżnie iż powróci później, wyniósł się w odwiedziny do miejscowego księdza Infułata.
Księżna odetchnęła a skorzystawszy z bladości Domci i jej zakłopotania wzięła ją pod rękę uprowadzając do swego pokoju.
Z bijącym sercem weszła do niego młoda kobiecina, której wielki takt księżnej, jej postawa, mowa i sposób znalezienia się wielce imponowały. Księżna siadła na kanapce, mieszcząc ją koło siebie.
— Uspokójże się moja kochaneczko, rzekła... nie płacz... nie desperuj... a opowiedz mi szczerze i otwarcie, w czym ci ja dopomódz i usłużyć mogę. Mówiono mi, że nie kochasz męża i żyć z nim nie chcesz... ale... proszęż cię, pocożeście do ślubu dopuściły?
Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/283
Ta strona została uwierzytelniona.