Domcia wstała i zaczęła z założonymi rękoma chodzić po pokoju... Księżna przyglądała się jej z zaufaniem... Śliczna była drobnymi kroczkami biegając po pokoju... a nawet królicze oczki czerwone od płaczu, jakoś jej nie szpeciły. Załamawszy dłonie stanęła przed księżną.
— A, pani, dobrodziejko moja... gdybym ja choć wiedzieć mogła — odezwała się cicho — czy doprawdy Staszek stara się o Chorążankę... bo gdyby to była prawda... gdyby... a! o! wówczas nie wahałabym się podać ręki Zbisławowi... Cóż mam robić nieszczęśliwa...
— Czekajże! cicho! sza! moje dziecko! Ja was dziś a może i jutro ztąd nie puszczę... zatrzymacie się u mnie. Sądzę że ani pan Zbisław, ani ty moja droga... nie będziecie się na to skarżyli... ja wyślę w sekrecie Żagla do Ptasińskich, on nam języka przyniesie.
Domcia zarumieniła się i w chwili gdy Księżna miała wychodzić już, żeby urządzić wszystko, pobiegła ją w rękę pocałować, coś szepnąć nagląco do ucha, prosząc... i kryjąc oczy z jakiegoś wstydu... Księżna zaczęła się śmiać, popatrzyła na nią, ruszyła parę razy ramionami... po tym dodała... — Ale dobrze,
Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/288
Ta strona została uwierzytelniona.