Dictum — factum, trysnęło wino do jednej szklanicy, podstawiono drugą, po drugiej trzecią... poszło tedy koleją.
— Wino takie — ozwał się jeden... że aż miło — ale bo i w gębie zaschło.
— Wypijemy do lagrów, jak mi Bóg miły.
— Lagier zębów nie łamie! rozśmiał się drugi.
— Koleją, mości panowie, koleją!!
Tak się rozpoczęła pijatyka.
Winoć to na ówczesne głowy bardzo niebezpieczne nie było... czyste, zdrowe, lekkie, dające się pić zwłaszcza po zmęczeniu. Czop nieustannie sączący nie zawadzał tak bardzo, bo luda było dosyć... więc w pół beczki zaintonowano pieśń... a gospodarz z pełną do okna poszedł, ciągnąc za sobą przyjaciela serdecznego, pana Jana Żubra.
— Słuchaj Żubr — rzekł — dobrze wyszedłem? co? patrzajże... patrzaj! żonaty i bez żony, cały zachód djabli wzięli — i ta kwoczka ledwie od ołtarza odszedłszy, już mi się do oczów rzuciła... No — cóż ty na to?
Żubr, który był słuszny chłop, barczysty i nie darmo swe nazwisko nosił... westchnął jak miech kowalski, wina się napił, wąsy otarł, splunął i nachyliwszy się do ucha Zbisławowi, a jednym okiem mrugając — rzekł.
Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.