skonale przebrany za wieśniaka Dygowski; a kto by go mało znał, ani by się w nim szlachcica dobrego rodu domyślił, usmarował sobie ręce, szyję, włosy na czoło napuścił, trzymał się garbato, istne chłopisko...
— Ta, ono to dobrze — odezwał się do Zbisia — ale piechotą mi się nie chce iść, do Żmurek furę najmę, a już potym dalej... pieszo...
— To cię w Żmurkach poznają choćby dziewczęta z któremiś wywijał mazura... zaśmiał się Tomaszewski.
— Jako żywo! to moja rzecz. — Fura mnie czeka za wisznicami... bywajcie zdrowi... Ale gdzie główna kwatera i dokąd mam z językiem?
— Co mamy szukać innej, rzekł pan młody... oto tu w gospodzie... między Żmurkami a Lublinem na trakcie, będzie najskładniej, tu nas szukaj...
Wszedł i Żubr jak do konia ubrany, żegnając się bo chciał przed nocą być w Lublinie.
Tomaszewski, Barański nawet i Zabrzuski wstali z posłania żegnać się z odchodzącemi. Wypito jeszcze po kielichu gorzałki... i za chwilę cicho było w gospodzie.
Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/63
Ta strona została uwierzytelniona.