Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/69

Ta strona została uwierzytelniona.

żarty, czy złodzieje! Drudzy też... — Jak Boga kocham! złodzieje skorzystali z twardego snu i obrali nas do nitki!
Spojrzeli po sobie — Zbisław czerwony był i wściekły... Gdzie szabla?... moja damascenka! a niechże ich porwą... Jakże może być żebyśmy się obrać tak dali! Chyba nam co podali w jadle czy napoju — Ja żyda w śmierć skatuję.
Wrzawa powstała w izbie ogromna.
Zbisław drzwi otworzył na oścież i krzyknął na chłopaka. — Jurek! bywaj!
Ale od stajni nie przychodził nikt, choć się powtarzało wołanie. Z gniewem wyskoczył już choć boso Zbisław... i zobaczył ludzi około wozów w zwadzie się z sobą ujadających... Wrzeszczeli jak opętani.
— Co wam takiego? trutnie jacyś! do porządku! Co to jest! huknął pan młody...
Ale w tym spojrzał na żłoby gdzie konie stały... koni nie było.
— Gdzie konie... u sto tysięcy? coście na paszę puścili czy...
— Ale gdzież tam, proszę j. pana! zawołał Jurek nadbiegając w koszuli... taż to nas w nocy ze szczętem okradli i nikt nie słyszał. Konie wyprowadzili, z wozów co było pobrano... a dodatku i gospodarz lamentuje