Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/73

Ta strona została uwierzytelniona.

Tych ogromną misę przyniesiono na zakąskę po wódce i wkrótce ją ci panowie zmietli. Barański utrzymywał, że jak żyje tak dobrych solonych ogórków nie jadł... Wczorajsza pijatyka dodawała im smaku.
Czas schodził na regestrowaniu strat, które za każdą chwilą okazywały się znaczniejsze, pieniądze, zegarki, szable, pasy, w tłumokach owe paradne weselne stroje, kity, kanaki, rzędy... wszystko to znikło... i ani się spodziewać było można odzyskania skradzionych rzeczy. Od czasu zaciągnięcia kordonu austryackiego, złodzieje ztąd zwykli byli manowcami przebierać się do nowo nominowanej Galicyą Rusi, a tam już jak w wodę wpadali. Im obłów był znaczniejszy, tym rozumniej musiały być przedsięwzięte środki umknięcia z nim niepostrzeżenie. Złodzieje mieli kilka dobrych godzin zysku... a teraz upływał też czas daremnie, bo nie było ani czym ani kim urządzić pogoni.
Szczęściem że towarzysze Zbisława byli ludzie-hulajdusze... bez kontuszów więc nawet trzymał ich się dobry humor. Z całego sprzętu ocalała talia kart na kominie, po jajecznicy więc siedli na sianie grać na kredyt. Moszkowa dostarczała furażu, aby się nie nudzili.