Zaswatałem się był naprzód w Hrubieszowskim i byłem zaręczony, panna śliczna, ale cóż? Dopatrzyła się całusa, który przez pustotę dałem innej i rzuciła mi pierścionkiem w oczy... Tymczasem ojciec nie chciał mnie ze słowa puścić... Jam sobie w świat jechał, tu mi się panna Domicella Bożeńska trafiła... prawda że ona mnie nie bardzo chciała, ale mnie się podobała. Po długich korowodach dali mi ją... Ale cóż? ledwieśmy od ołtarza odeszli, jawi się ojciec pierwszej panny z protestem, robi mi awanturę, a moja żona wypowiada posłuszeństwo i ucieka.
— Cóż waćpan pleciesz? bajki z tysiąca nocy! awantury arabskie! zawołała księżna pani... czy żartujesz sobie ze mnie.
— Ale gdzież znowu... mościa księżno! czyżbym śmiał! Tak było, niestety! tak było.
— I cóż?
— Nawet dotąd nie wiem gdzie mi żona uciekła, czy do Brygitek do Lublina, czy gdzie indziej się skryła... ale gdyby do piekła pójdę za nią.
— O! o! Jak Orfeusz za Eurydyką! i zaśmiała się księżna — cóż to ją tak kochasz?
— Podoba mi się, a przytym M. księżno nie rad z siebie daję żartować. Przecież mi przysięgała i jest żoną moją. Właśnie się moi
Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/82
Ta strona została uwierzytelniona.