prawdę ciekawy, a zrazu nikt dobrze sobie z tego nie zdawał sprawy, co to być mogło...
Na wielkim stole dębowym w pośrodku izby leżał ogromny stos różnych jakichś rzeczy, sukni, odzieży, futer i drobnego cennego sprzętu. W rogu stołu kilka butelek wina i szklanek kilka świadczyły, że tę tajemniczą sprawę zapijano...
Nieco opodal imbryk od kawy i cukiernica, i talerze porozsuwane z jadłem, mówiły o tym, że się ktoś sobie posilał... Na kominku, że po deszczu powietrze było chłodne, a drewek olszowych nie brakło, palił się ogieniek niebieskawy... przy nim para garnuszków się jeszcze przygrzywała.
Wśród tych przyborów dziwnych, na wygodnym fotelu rozparta z ręką na stole, siedziała wspaniale odegrywająca widocznie z niejakim wysiłkiem i przesadą rolę wielkiej damy kobieta lat około trzydziestu, słuszna, brunetka, mająca w sobie coś nader rezolutnego i męzkiego. Strój jej był zaniedbany. Nogi wyciągnąwszy wygodnie dumała, pogardliwie spoglądając na resztę towarzystwa. To się składało z bardzo młodego chłopaczka przystojnego, białego, który stojąc nieco opodal, patrzał w oczy kobiecie i uśmiechał się w pół dziecięco, nieśmiało, a razem jakoś zuchwale.
Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/99
Ta strona została uwierzytelniona.