Strona:PL Kraszewski - Wybór Pism Tom VII.djvu/372

Ta strona została przepisana.
(Basia zlękniona przysiada i szepce wu coś na ucho... Chorąży odwraca się i spostrzega Dyplowicza w kącie).

Co asindziej tu robisz? hę? Już jesteś? już mi na pięty nastajesz? jużeś dogonil? Gdzie ja, tam i wy — jak cień! a to skaranie boże...

DYPLOWICZ (wysuwa się, kłaniając i zacierając ręce).

Stopy pana Chorążego całuję, do nóżek upadam! Cóżem winien, że się spotykamy! Miły Boże! Jak pan szczerych przyjaciół ocenić nie umiesz, a ja pański animusz admiruję.

CHORĄŻY.

Animusz, jak animusz, ale ty moję Wulkę admirujesz i chciałbyś mi ją wyrwać, wypieniaczyć... a bojąc się, bym komu nie sprzedał, jak cień mnie ścigasz...

DYPLOWICZ.

Ja! ja! panie Chorąży! klnę się...

CHORĄŻY.

Nie klnij się, do stu basałyków, a w oczy mi nie leź.

DYPLOWICZ (kłania się i umyka do kąta).
SZMUL (który w czasie rozmowy stał zamyślony).

A co będzie?

CHORĄŻY.

Będę tu siedział i jadł.

SZMUL.

A waj! Rób Jegomość jak lepiéj — ale jak z tego będzie wantura, albo, chowaj Boże, krew pociecze... ja ręce umywam...

(Basia płacze ojciec ją uspakaja. Dyplowicz ręce zaciera... Szmul patrzy).
SZMUL.

A że będzie wantura... to jest pewne... Jegomość Księcia nie lubi, Książę Jegomości nie kocha, Jegomość nie ustąpi, on nie pójdzie... a co po tego?

CHORĄŻY.

Mnie się tak podoba... do stu basałyków...

SZMUL.

Won jest dobry ale impetyk... Czasem jak anioł, a czasem gorszy od samego dyabła...

CHORĄŻY.

A ja gorszy od stu dyabłów!...