Strona:PL Kraszewski - Wybór Pism Tom VII.djvu/373

Ta strona została przepisana.
SZMUL (wzdycha).

Ot... kiedy nieszczęście przeznaczono na mojego dom i w taki dzień! (do Basi cicho) Niech panienka tatkę zapłacze... bo będzie wielkie nieszczęście.

BASIA.

Ale cóż ja nieszczęsna pocznę! Bylibyśmy pojechali zaraz, gdybyś mu sam nie powiedział bezpotrzebnie (łamiąc ręce). A teraz! Co tu począć? (oczy zakrywa chustką).

SZMUL.

Panie Kniaź Kurcewicz Kondratowicz... pan jesteś godny figura...

CHORĄŻY.

Nie przekręcaj nazwiska! żydzie! — że jestem godny, to wiem i bez ciebie.

SZMUL.

Bądź Jegomość wspaniałomyślny, a ulituj się nad córeczkiem i nad Szmulem... Jak on tu was zastanie, jak będzie tylko dwa słowa, a od słowa do szabli... i krew, i na mój dom wielki smutek...

CHORĄŻY.

Albo to nie karczma?

SZMUL (urażony).

Karczma? Co to karczma... to jest uczciwa austerye... Na co w niego ma być awantura? Książę ma z sobą stu ludzi, a oni wszystkie takie, że im tylko bij a siekaj jemu na sałatę... Won jest dobry pan, ale oni was na szablach rozniosą...

BASIA (klękając).

Ojcze!

CHORĄŻY.

Cicho! dziecko... Dyabeł nie tak straszny, jak go malują. Idź mi zaraz na górę i siedź spokojnie. Mnie się nic nie stanie. Burd nie lubię i nie robię, ale tchórzem nie byłem i nie będę... To darmo — zostanę tu... Znam go dawno ze słuchu, zna on mnie z humoru mego — trzeba się raz przecie spotkać w życiu i w oczy sobie spojrzeć.

BASIA.

Ach! ojcze drogi! Żyć z nim nie potrzebujemy, ani z nim wojny prowadzić, na co go jątrzyć?

CHORĄŻY (całując ją w czoło).

Nie znasz widać szlacheckiej natury, Basiu. Ustępować ona z musu nie lubi. Z dobréj woli koszulę odda a pod naciskiem