Strona:PL Kraszewski - Wybór Pism Tom VII.djvu/383

Ta strona została przepisana.
KSIĄŻĘ.

Asindziej, panie kochanku, probujesz mojéj cierpliwości, ale już jéj mało co jest.

CHORĄŻY.

Zdaje mi się, iż Książę żartujesz sobie z siebie albo ze mnie. No z siebie Księciu wolno, ale ja uprzedzam, że żartów nie lubię.

(odwraca się).
KSIĄŻĘ (do Wołodkowicza).

Co tu z nim robić, panie kochanku?

WOŁODKOWICZ.

Dać mu tam pokój.

KSIĄŻĘ.

Nie mogę, panie kochanku — daj ty kurze grzędę... nie mogę. (zbliża się z ręką na szabli) Słyszysz asindziéj — fora ze dwora! albo... panie kochanku...

CHORĄŻY (spokojnie zawsze).

Słyszysz, Radziwiłł, w karczmie każdy pan. (Uderza po szabli). Jeśli ci się zachciało bigosu...

KSIĄŻĘ.

Toć i ja mam siekacza, panie kochanku.

CHORĄŻY.

A no to się sprobujemy, byle gra równa była... bo jużcić we stu na jednego to rozbójnicza rzecz, nie Radziwiłłowska.

KSIĄŻĘ.

Panie kochanku, tego już nadto.

CHORĄŻY.

Ja też sądzę tak!

KSIĄŻĘ (do swoich).

Tnie mnie i tnie... a asanowie mnie nie sukursujecie, panie kochanku... Co z nim robić?

WOŁODKOWICZ.

Ale splunąć i porzucić... (Na stronie do Chorążego) Jedź waszmość, bo się zgubisz...

CHORĄŻY.

Jak się zgubię, wacpan mnie szukać nie będziesz...