Strona:PL Kraszewski - Wybór Pism Tom VII.djvu/395

Ta strona została przepisana.

nikomu... ale ludzie, panie kochanku, tak zbabieli, że tego teraz nie lubią. Kurcewicz może co słyszał i boi się.

DYPLOWICZ.

Jemuby i pięćdziesiąt nie szkodziło.

SZCZUKA (do Dyplowicza cicho).

Ja na waszeci spróbuję.

DYPLOWICZ (odsuwa się).
SZCZUKA.

Mości Książę, on się tego nie zlęknie, bo mu i na myśl to nie przyjdzie. Książę słynie z gościnności i żalu do nikogo nie masz.

KSIĄŻĘ.

Mam żal, panie kochanku...

SZCZUKA.

Ale za cóż?

KSIĄŻĘ.

Za co, panie kochanku, za to, że ma taką fanaberyę! W Litwie, panie kochanku, od Wilna i Słonima do Białego Stoku i Brześcia oprócz Radziwiłłów fanaberyi takiej nikomu miéć nie wolno...

SZCZUKA.

On się ułagodzi...

KSIĄŻĘ.

Zobaczymy.

DYPLOWICZ.

To jeż, to zgaga, to ocet ten człowiek!

SZCZUKA.

Milcz waćpan... (Dyplowicz znowu się usuwa, Szczuka ogląda się.) Otóż zdaje mi się, idzie Żura... który do Siennéj Wulki był posłany...

KSIĄŻĘ.

Tak, to on sam, ale widzę już, markotny czegoś...