Strona:PL Kraszewski - Wybór Pism Tom VII.djvu/409

Ta strona została przepisana.
CHORĄŻY (trzęsąc głową),

Ale zapewne! Jeszcze czego nie stało? (do Szczuki) A wielu ich tam z nim?

SZCZUKA (cicho i smutnie).

Książę Wojewoda, jak panu Chorążemu wiadomo, bez dworu się nie rusza. Najmniej trzysta koni, nie licząc przyjaciół, za nim jedzie...

CHORĄŻY (kręcąc wąsa).

Trzysta! choćby trzysta, przecież nie ucieknę ani od niego, ani od tych koni... Do trzystu basałyków, niech przybywa choćby w tysiąc, gościnnie przyjmę, póki czém przyjmować stanie — Kurcewiczowi jeszcze na to nie zabraknie.

BASIA.

Ojcze! dziś — ale jutro? co poczniemy jutro?

CHORĄŻY.

Jutro boże, nie nasze, cicho tam! Ja mówię, że mnie stać na to... Wiele mówisz ludzi i koni?

SZCZUKA.

To trudno powiedzieć. Trzysta do czterechset — nie śmiałbym Chorążego oszukiwać, ani przed nim taić.

BASIA.

Nuż... jeszcze zabawi dłużéj! Mój Boże!

SZCZUKA (cicho).

Nie wiem...

CHORĄŻY (stoi zamyślony).

Póki jest z czego starczyć, Kurcewicz z Siennéj Wulki od gości uciekać nie będzie. Zastawim się, a postawim się... Pas ostatni... łyżkę ostatnią, ostatnią koszulę oddam, a wstydu sobie zrobić nie dam... (myśli) Wszak tu dziś był Szmul Słonimiec? (wychodzi żywo wołając córkę za sobą) Basiu — proszę ze mną! proszę!