Mam polecenie od Księcia, abym tu na niego oczekiwał...
Wiész asindziej co? świeże powietrze bardzo zdrowe... tu dworek ciasny i zaducha... Przeszedłbyś się może po dziedzińczyku, bo teraz mam wiele do czynienia i do mówienia bez świadków, a widzę właśnie, że powołany sąsiad Dyplowicz tu ciągnie. (Do wychodzącego Szczuki) A od panny Barbary prosiłbym... trzymać się zdaleka... zdaleka... Obliguję...
No, no, chodź, nie bój się, proszę — wszak sam po asindzieja posyłałem... nie ci się złego nie stanie, włos nie spadnie z głowy...
Mam interes pilny...
Che! che! Kochanego sąsiada! Szanownego pana Chorążego — a zawsze żartobliwy! Nóżeczki całuję... Kłaniam uniżenie-Ale cóż to za święto, że mnie wezwać raczyliście?
Zgadliście święto! święto u mnie wielkie, honor niepośledni dla Kurcewicza, a Dyplowiczowi zysk — na wasz młyn woda...
A! ja bo jeszcze młynka nie mam! nie mam...
Za to językiem i rękami mielesz dobrze...
Che! che! wolne żarty! zawsze facecyjki, kochany Chorąży, nieoszacowany! (Chce go uściskać, Chorąży się cofa i ręce nadstawia).