Strona:PL Kraszewski - Wybór Pism Tom VII.djvu/412

Ta strona została przepisana.
CHORĄŻY.

Tylko zdaleka proszę, bez zbytniéj poufałości! panie Dyplowicz... Pogadajmy na seryo, bo czasu do stracenia nie mam. Waść mi siedzisz pod bokiem w Wulce, jak lis na przesmyku i czyhasz, kiedy ja ci w łapę wpadnę... Chciałbyś moję Wuleczkę połknąć? i smakuje ci...

DYPLOWICZ.

Ja? Kto? ja?

CHORĄŻY.

No tak... Radbyś ją wziąć i to jeszcze po swojemu, psim swędem nabywszy...

DYPLOWICZ.

Panie Chorąży? ja? ja? O Jezu miły! co za potwarz! jakie posądzenie! Panie Boże, tyś świadkiem niewinności mojéj. (oczy ocierając) Ja, na cudze czyhać dobro? ja? (bije się w piersi) Tak to cnota na świecie... tak...

CHORĄŻY.

Proszęż cię, nie żyj i nie udawaj! My się przecie znamy jak łyse konie. Chcesz ode mnie Wulkę wyszachrować. Otóż twój patron, dyabeł, wyświadczył ci tę łaskę, że ją nastręcza — możesz, byleś chciał.

DYPLOWICZ (zrazu gorąco).

Jakto? (miarkując się chłodno) Ja na Wulkę pana Chorążego ochoty nie mam! nie mam!

CHORĄŻY.

A no, to tak-że mów! Nie masz ochoty, bywaj zdrów i pisuj do mnie na Berdyczów — znajdzie się więc inny, co ją zabierze... (odwraca się).

DYPLOWICZ.

Ależ za pozwoleniem! Panie Chorąży! jeśliby to dla pana było dogodne... a warunki nie zbyt ciężkie... dla kochanego sąsiada... choćby ze stratą własną...

CHORĄŻY.

Słuchaj, Dyplowicz... Gadać długo nie pora! albo we dwóch słowach skończymy, albo ty sobie pójdziesz precz... Mnie pilno. Wulki-bym za milion nie oddał, bo to z naszych wielkich dóbr ostatni ziemi szmatek, na grób przeznaczyłem sobie... Ale tu idzie o honor domu...

DYPLOWICZ (cicho).

Same piaski i borowina.