Tylko zdaleka proszę, bez zbytniéj poufałości! panie Dyplowicz... Pogadajmy na seryo, bo czasu do stracenia nie mam. Waść mi siedzisz pod bokiem w Wulce, jak lis na przesmyku i czyhasz, kiedy ja ci w łapę wpadnę... Chciałbyś moję Wuleczkę połknąć? i smakuje ci...
Ja? Kto? ja?
No tak... Radbyś ją wziąć i to jeszcze po swojemu, psim swędem nabywszy...
Panie Chorąży? ja? ja? O Jezu miły! co za potwarz! jakie posądzenie! Panie Boże, tyś świadkiem niewinności mojéj. (oczy ocierając) Ja, na cudze czyhać dobro? ja? (bije się w piersi) Tak to cnota na świecie... tak...
Proszęż cię, nie żyj i nie udawaj! My się przecie znamy jak łyse konie. Chcesz ode mnie Wulkę wyszachrować. Otóż twój patron, dyabeł, wyświadczył ci tę łaskę, że ją nastręcza — możesz, byleś chciał.
Jakto? (miarkując się chłodno) Ja na Wulkę pana Chorążego ochoty nie mam! nie mam!
A no, to tak-że mów! Nie masz ochoty, bywaj zdrów i pisuj do mnie na Berdyczów — znajdzie się więc inny, co ją zabierze... (odwraca się).
Ależ za pozwoleniem! Panie Chorąży! jeśliby to dla pana było dogodne... a warunki nie zbyt ciężkie... dla kochanego sąsiada... choćby ze stratą własną...
Słuchaj, Dyplowicz... Gadać długo nie pora! albo we dwóch słowach skończymy, albo ty sobie pójdziesz precz... Mnie pilno. Wulki-bym za milion nie oddał, bo to z naszych wielkich dóbr ostatni ziemi szmatek, na grób przeznaczyłem sobie... Ale tu idzie o honor domu...
Same piaski i borowina.