Strona:PL Kraszewski - Wybór Pism Tom VII.djvu/422

Ta strona została przepisana.
KSIĄŻĘ.

Cóż to, panie kochanku, w domu własnym, na gościa i sąsiada się boczysz? to nie po polsku i nie po naszemu.

CHORAŻY.

Owszem, radem mu z serca, lecz...

KSIĄŻĘ.

Słuchaj, Kniaziu Chorąży, panie kochanku! Radziwiłł wojewoda czasem miewa fąfry w nosie, ale ten, co go tu dziś u siebie masz, ja ci ręczę, z flakami dobre człeczysko!

(na stronie).

Muszę go zagadywać, póki się tam nie uprzątną, panie kochanku, i nie zrobią, com kazał.

(głośno).

Radziwiłła ogadali przed tobą niewinnie, panie kochanku, to przylepka, choć do rany przyłożyć! Tamten miecznik i wojewoda, czasem sobie pobrykał, panie kochanku, ale jakże było po takich, jak twój Dyplowicz nie jeździć?... To paskudztwo jest, panie kochanku... Ja... jak-em raz był... Gdzieżem to ja był?... panie kochanku?

CHORĄŻY.

Albo to ja wiem, gdzie Książę bywałeś, a kędyś nie bywał?

KSIĄŻĘ.

Ja-bo, panie kochanku, coś innego mówić chciałem... (zasłania mu sobą okno.) Bo to, widzisz mój Kniaziu, choć wojewodę zamknąłem na klucz w moim gabinecie, w Nieświeżu, ale moja dwornia, jak się opatrzy, że się on gdzieś im zapodział, panie kochanku, węchem, jak legawce za mną w trop przybiegną... A tego tam chmara, panie kochanku... głodne to... czy im choć jeść będziesz miał co dać?

CHORĄŻY (spokojnie).

Znajdzie się.

KSIĄŻĘ.

Będzie tego pewnie ze trzysta koni, panie kochanku.

CHORĄŻY.

No, choćby czterysta...

KSIĄŻĘ.

A, to dobrze, bo ja dla siebie, panie kochanku, niewiele potrzebuję; służąc za kuchtę u pani Gałeckiéj, nawykłem do wszystkiego, ale ta moja dwornia, panie kochanku, więksi panowie, niż