Strona:PL Kraszewski - Wybór Pism Tom VII.djvu/423

Ta strona została przepisana.

ja... I jedzą bestye każdy za czterech i piją za sześciu... a wybredne to!... Co im pan Chorąży dasz?

CHORĄŻY.

Co mam.

KSIĄŻĘ.

A cóż masz? panie kochanku! (spogląda oknem) bo ja tu coś, jakoś żadnych przygotowań dla téj szarańczy nie widzę.

CHORĄŻY.

Jak to? jak to?

KSIĄŻĘ.

Coś tam było... panie kochanku... garstka owsa i beczułka oliwy, czy coś? ale i to, pochwytano i pochowano, jak przed kozackim najazdem, panie kochanku.

CHORĄŻY (cisnąc się do okna).

Jak to może być? Cóż to jest? Kto śmiał? (patrzy.) Co się stało! Na rany Pańskie, to ten wisielec Dyplowicz, ale ja go zabiję!

(Chce biedz do drzwi, Radziwiłł go chwyta w pół, szamotają się, Książę go obu stron w twarz całuje).
KSIĄŻĘ.

Bracie! Kniaziu! Chorąży! słuchaj, panie kochanku! Koryatowicze z Radziwiłłami koligaci, my krew jedna... pocałujmy się... a nie, to zaduszę... panie kochanku. Ja ciebie kocham, ja cię szanuję, ty gorąca palka jesteś, jak ja, ale dobry człowiek. Słuchajno i nie rwij się, bo zaduszę!

CHORĄŻY (usiłuje się wyrwać).

Książę Wojewodo, wstyd mi i hańbę uczyniono!

KSIĄŻĘ.

Żadnego wstydu, hańby żadnéj, panie kochanku. Cześć ci i sława! Spełniło się to tylko, co każdego dnia w psalmie odmawiamy:

Ty oczyma swemi
Ujrzysz pomstę nad grzesznemi“.

Przekonasz się, panie kochanku, posłuchaj. Dyplowicz ci Wulkę chciał zagarnąć, dając mi ją do zjedzenia, ale ja krwawicą moich koligatów się nie żywię, ja-nie wilk, panie kochanku. Zo-