stąd uznanie doskonałości nauki chrześcijańskiéj, połączone z myślą dziką ulepszenia jéj i zastosowania przez jakąś reformę, jak gdyby nauka chrześcijańska nie dała dowodów swojego boskiego pochodzenia tém, że przypadła potrzebom wszystkich ludzi, krajów, stanów i czasów, jak gdyby można reformować ją, nie deformując. Myśl neokatolika, neochrześcijanina jest dowodem słabéj jego organizacyi umysłowéj; żaden głębiéj widzący człowiek nie zczepiłby tak ognia z wodą, jak on wiąże chrześcijańską, katolicką naukę z ideą reformy, prawdę bezwzględną z ideą ulepszenia jéj! To téż neokatolik jest pospolicie człowiekiem słabéj głowy, dobrego serca, człowiekiem, którym władnie, kto tylko w jego koło myślenia przypadkiem wejdzie, człowiekiem chwilowych wrażeń, niepewnym, chwiejącym się w duszy. Dziś on gorliwym katolikiem, jutro już powątpiewa i waha się, pozajutro odstępca i żarliwy apostoł reformy albo nowéj wiary, reformy, któréj nie pojął i nie wié, od czego ją zacząć. Neokatolik nie pojmuje rzeczy, on peroruje słowy, lub całemi pochwytanemi myślami, w których głębią nie wchodzi. Zapala się od iskry jak próchno, płonie i trawi się. Neokatolik jest arcywyrozumiałym na wszystko, stronnikiem nieograniczonéj tolerancyi religijnéj, on ekskuzuje wszystkich i wszystko, chlubi się, że pojął wszystko, i chce słabowity eklektyzm swój narzucić na ramiona chrześcijańskiego olbrzyma. Zdaje mu się, że wyrwane stąd i stamtąd, to, co mu się w tém i owém najlepszém widzi, złoży najlepszą naukę w świecie. Niepojmuje on tego, że wszystko jest całością, i każdy wypadek, na pozór odrębny, wynika zawsze z jednéj jakiéjś zasadniczéj idei, że wypadki różnych idei, pomieszane z sobą, całości żadną miarą złożyć nie mogą. On nie troszczy się poznaniem głębokiém, sumienném, albo nauki swojéj chrześcijańskiéj, albo tego, czém ją po swojemu chce reformować i poprawiać. Wszystko dla niego w słowie, w urywku, w formie, nie doszedł i nie dojdzie nigdy ducha rzeczy. Zarzuty jego, czynione nauce naszéj i innym wiarom i systematom, są tak dziwne, że na nie każdy wielkie oczy zrobić musi. Bo sądząc jakikolwiek system idei, nie staje nigdy w promieniu systemu, nie mierzy go nigdy jego własną miarą, nie rozbiera z stanowiska właściwego, ale ustawia się zawsze jak do pojedynku w przeciwnym biegunie, stąd sądy takiego człowieka nie mają żadnéj wartości i nie wykazują nawet téj dobréj strony, jaka egzystuje w każdym systemacie. Nie ma téż on pojęcia systemu, jako utworu wypływającego z jednéj idei, jak z ziarna, które jest wszystkiém, będąc pierwiastkiem i początkiem wszystkiego. U niego cała rzecz w wnioskach, rozwinięciu, szczegółach i każdy system mu się widzi związaniem różnorodnych i połapa-
Strona:PL Kraszewski - Wybór pism Tom IX.djvu/102
Ta strona została skorygowana.
81
SYNOWIE WIEKU.