Strona:PL Kraszewski - Wybór pism Tom IX.djvu/111

Ta strona została skorygowana.
90
J. I. KRASZEWSKI.

prorokując złe skutki, lub wykazując śmieszność wielkiego uniesienia. Sam starając się stłumić w sobie wszelkie uczucia, nawet wzniosłe i szlachetne, nie wierzy w nic, nigdzie; w książkach, w całéj literaturze widzi tylko przesadę i uśmiecha się najwyższéj, trywialnéj, obrzydliwéj gminności, witając w niéj prawdę — odpycha wszelki ideał, jako wierutny fałsz, i nie tylko ideał, ale co się choć z dala zbliża ku niemu. Krytyka jego potępia ryczałtem, co tylko jest poezyą, natomiast wynosi szyderstwo i gminności. W sztuce zwolennik wylizanych płodów, co cierpliwości jednéj dowodzą, nie umié zupełnie ocenić wzniosłych arcydzieł, natchnionych wielką myślą. Szuka kolorytu, żywego mięsa, a nie myśli i ducha. Muzyki całkowicie nie pojmuje, ani wesołości ani smutku, i obojga wstydzi się okazać — egzekucyą tylko, kunszt, to jest sztuczkę ceni w sztuce.
U takiego człowieka całe życie musi być w głowie. Nie dziw więc, że czytać lubi, czyta wiele, ciągle i sądzi o tém, co czytał, nielitościwie. Jedne tylko dzieła czysto spekulacyjne przypadają mu do smaku; w tych przecie rozstać się może zupełnie z uczuciem i oprzéć na jednym rozumie. Ale i tu jeśli autor stylem swym dał oznakę uczucia, ognia swéj duszy; chłoszcze go czytelnik wzgardą. Po co tu uczucie, po co namiętności? woła. Skąd gniew, gdzie gniewu być nie powinno? Jak się można gniewać na to, co się w przyczynie pojmuje, co się przed sobą tłómaczy? Zbijać — to inna rzecz wcale. Cóż powiecie na to, że, mimo wzgardy dla uczuć, czyta książki jedynie malowaniu ich poświęcone? Czyta, ale aby się napasł widokiem ludzkiéj nędzy, którą w ludziach przez autora odmalowanych i w autorze widzi; czyta, aby co chwila mógł powiedziéć swéj dumie: — wyższa jesteś nad nich.
W przyjaźń nie wierzy, ale na oznakę przyjaźni odpowiada dość wspaniałych pozorów uprzejmością. Nie poświęci się dla nikogo, ale nie odmówi ustnie, gdy go to nic nie kosztuje, lub kosztuje niewiele. Zrozumiawszy potrzebę dobréj sławy użyteczności ludzi, skarbi ich sobie, jak wiewiórka, co zbiera orzeszki na zimę. Prawdziwego przyjaciela, gdy mu ten z sercem się swém i przyjaźnią wylewa, uśmiechem wyższości częstuje. Ty nie znasz ani siebie, ani swojéj dla mnie przyjaźni, powiada mu. Kochasz mnie, bo ci z tém dobrze i miło, nie obiecuj nic na jutro, bo jutro nie twoje.
Bystry w dostrzeżeniu fałszu, gdy nie ma potrzeby odkrycia go dla siebie, dla towarzystwa (jedném w nim szlachetném jest uczucie dobra publicznego) woli go obserwować jak dziwną kometę, niż poprawić, zniszczyć, zawstydzić. Nie ma bowiem wstrętu do fałszu, uważając go za rzecz naturalną. — Ireneusz pojmuje obowiązek