Strona:PL Kraszewski - Wybór pism Tom IX.djvu/176

Ta strona została skorygowana.




6. Wieczory z r. 1858.

I.

Cisza wieczorna i ta pora dnia na wsi mają w sobie coś niewysłowienie uroczego... Nie tylko człowiek, zwierzęta nawet zdają się czuć ten moment uroczysty pożegnania ze światłem i słońcem. Nadchodząca ciemność przeraża i zasmuca, jakby przypominała nieprzespaną noc, w któréj tonie pamięć poza nami, a przeczucie — w straszliwéj przyszłości. Ale pomimo smutku, jakim napawa, i niepokoju, którym karmi, chwila ta przynosi z sobą słodką jakąś tęsknotę. Człowiek, najmniéj przywykły do dumania, zamyśla się, wzdycha i tysiące drobnostek przywodzi mu na pamięć wszystkie wieczory jego życia, za niemi całe życie prawie.
Wstają upiorem z mogiły dnie jasne i czarne, nadzieje, porywy, zawody, rozstania chwilowe i wiekuiste, spotkania po latach wielu i wszystko, co się straciło. A któż strat nie ma w torebce, którą na zbolałych nosi barkach?
Młodość, co już żałuje, ma jeszcze spodziewać się czego; starość, jeżeli marzy, to chyba o innym a lepszym świecie.
Któż z was nie przedumał wieczora na wsi i nie przypomni sobie wrażeń własnych na widok natury, co się do snu jak dziecię spokojnie układa, gdy biedny człowiek sam jeden z niepokojem w duszy, potrzebuje zapłakać, pomodlić się, znużyć, aby mu sen zamknął wymęczone powieki.
Ma życie tajemnicze pociechy swoje w samych boleściach nieuleczonych i tęsknocie, na którą wieczyście choruje. Łza jest roz-