nosi. Wszyscy żyją jak na wsi dobrzy sąsiedzi, nie wystawnie, po gospodarsku i więcéj doma niż za domem.
Otwartsze domy sprowadzają czasem ludzi różnych kółek chwilowo w jedno grono nie spójne, ale te spotkania ich nie łączą. Wszyscy się mniéj więcéj znają, mało kto z sobą żyje, każda rodzina i dom ma swoje małe kółko, które jéj wystarcza, trochę zachwytując do niego z wyższych i średnich sfer społeczeństwa. Ale człowiekowi jakkolwiek potrzeba ludzi, i bez nich ani się żyć nie godzi, ani można, czyż znowu wielki tłum lepszy, czy niewielkie, a serdeczne, a przyjaźne kółko?
Niéma wprawdzie w Żytomierzu ognisk, które by do zbytku skupiały liczbę wielką, lecz nie brak kółek takich spójnych i połączonych harmonią pojęć, położenia i potrzeb, które sobie wystarczają. Stąd wielka swoboda stosunków i życia, nikt nie potrzebuje nastawiać się, wydymać, równać z bogatszemi i do nich przybliżać, każdy zachowuje swój obyczaj i w swoich właściwych trzyma się granicach. To odosobnienie różnych warstw społeczeństwa nie czyni ich sobie nieprzyjaźnemi, spotykają się, łączą, mieszają, lecz każdy późniéj do swojej sfery powraca. Rodzaj życia powszechnie nie wystawny, skromny, cichy, balów mało, wieczory w kółku niewielkiém, nawet gra nie jest, od niejakiego czasu przynajmniéj, zapamiętałą i gwałtowną, bo wogóle obyczaje, jak na miasto, skromne, przyzwoitość największa i zbudować się można, tak tu mało jeszcze, dzięki Bogu, życia miejskiego. Zdrowe wsi powietrze zawiewa jeszcze do miasteczka, a zwyczaje wioski panują tu dotąd.
Zbytek tak mało jest potrzebą mieszkańców, że gdyby się kto nań chciał silić, trudno-by żądania wykwintniejsze mejscowemi środkami zaspokoił. Magazyny nie sprowadzają rzeczy zbyt kosztownych, na odbyt ich nie mogąc rachować, a poniekąd w rzeczy nawet pierwszéj potrzeby nie bardzo są zamożne.
Handel, z małemi wyjątkami, zostaje tu na téj jeszcze stopie co na Wschodzie i w Krymie, gdzie prosić niemal potrzeba, ażeby kto co sprzedać raczył, a na żadną z kupca strony grzeczność i uprzedzenie rachować nie można.
Jedni żydzi zapobiegliwsi i natrętniejsi stanowią wyjątek, reszta kupców naszych nie może się do europejskich policzyć, taka w nich nie mówię obojętność fatalistyczna na sprzedaż, ale zagrażający brak grzeczności, którąśmy wszędzie spotykać przywykli. Potrzeba przyjechać powozem, być bardzo pięknie ubranym, i płacić bez szemrania, a nie wymagać pokazywania towarów... to się bez niesmacznych przymówek obejdzie. Jakżeby to potrzeba ich wyprawić na naukę do Londynu, gdzie najobdartszy ulicznik może połowę sklepu przewrócić, nic nie kupić, i jeszcze go z ukłonem do drzwi przeprowadzą, tak się to zda
Strona:PL Kraszewski - Wybór pism Tom IX.djvu/200
Ta strona została skorygowana.
179
WIECZORY Z R. 1858.