Strona:PL Kraszewski - Wybór pism Tom IX.djvu/203

Ta strona została skorygowana.
182
J. I. KRASZEWSKI.

razy do sądu, odsyłany od dnia do dnia, i modli się, żeby go Bóg od przyjemności prowincyonalnéj stolicy uwolnił. Tymczasem najgrzeczniéj go tu przyjmują, zabawiają, zapraszają, karmią i poją, a jeśli za to na jaką składkę, loteryę dobroczynności dać jaki grosz musi, toć go nie zuboży. Ale nie wiem czemu przywykły do kapoty i kożuszka domator, zmuszony kłaść frak i rękawiczki, tęskni do zagrody nad wyraz wszelki, niecierpliwi się i pobyt w miasteczku zatruwa mu ten niepokój. W mieszkaniu przywiduje mu się czad, u Bellot’a szkodzi mu jadło, turkot nie daje spać w nocy, we dnie niecierpliwią ludzie, z któremi ma do czynienia...
Rozjaśnia mu się oblicze dopiero, gdy rezolucyą ma w kieszeni, i robiąc sprawunki, zabiera się do odjazdu. Naówczas inny z niego człowiek, ściska się, całuje, kocha i byleby go nie prosić, żeby się zatrzymał, na wszystko gotów w świecie.
Jak tutejszy świat żyje i co go zajmuje, nie łatwo na pierwszy rzut oka wyrozumiéć, trzeba tu długo pożyć, wejść w różne towarzystwa kręgi, i obeznać się z ludźmi, którzy niewiele na zewnątz i na pokaz robią, a kryją się prawie z uciechami i zajęciem. Zabawy publiczne jeżeli do nich nie przywabia ciekawość, nie są ani licznie uczęszczane ani ożywione bardzo, skupiają one ludzi mało sobie znanych, nie poufałych, ostrożnie się o siebie ocierających, stąd sztywność w nich jakaś, obawa, i koniec końcem każdy spogląda, patrzy, a mało kto żywy udział bierze w czynnéj zabawie. Bale klubowe, wieczory z rozmaitych powodów dawane w mieście i za miasteczkiem, w których się tłum naciska, skupiają wprawdzie na chwilę, dają przedmiot do gawęd na długo, niekiedy wyrodzą jakie nieprzyjemne zajście, ale nie zadowolniają nikogo. Wszyscy wolą w swojém małém gronku się zbierać ze swobodą, jaką daje dobra znajomość, przyjacielskie stosunki i jednakowe w społeczeństwie położenie. Szumnych zabaw nie lubi Żytomierz, nie ugania się za niemi, i ma w tém najzupelniejszą szłuszność. Teatr, który od czasu wzniesienia gmachu, na ten cel służącego, pociąga dosyć publiczności, jest dla niéj i powinien by być resursem wielkim. Ale tu największa rozmaitość zdań i upodobań nie dozwala nigdy w smak publiczności trafić, choćby się o to starano najwięcéj. Jedni mają swoich ulubionych artystów, a uprzedzeni są przeciw reszcie, drudzy pragnęliby co spektakl nowéj sztuki, a ogół jak zwykle na prowincyi, chce nadewszystko dramatu. Jest to upodobanie, którego sobie wytłómaczyć nie łatwo, a choć na pozór dziwi, w głębi jego może tkwi popęd ku czemuś wznioślejszemu i lepszemu.
Powszednie życie jest aż nadto prozą i rzeczywistością, nie dziw więc, że znużeni niém pragną poezyi i ideałów, czegoś z innéj