Strona:PL Kraszewski - Wybór pism Tom IX.djvu/210

Ta strona została skorygowana.
189
WIECZORY Z R. 1858.

chowywało od pokolenia do pokolenia. Powszednie życie było niezmiernie proste i skromne; występ miał miejsce w uroczystości kościelne, przy zgromadzeniach obrzędowych, gdy sobie i drugim cześć nim chciano wyrządzić. Od nich w pałacu jak we dworku wracano z uciechą do płóciennego kitla, do czarnéj sukni, do krupniku z półgąska i jaglanéj kaszy.
Gdzie trzeba było jawnie pokazać, że się nie skąpi na uciechę przyjacielską... nie szczędzono grosza, wina i przepychu; a powszednie życie szło trybem cichym i wcale niewytwornym. Nawet po pańskich dworach jadano na cynowych misach kluski z mlekiem i obwarzaną kaszę, i barszcz nasz drogi, i kapuśniaczek opieprzony, a panie wojewodzine tak w kartunowych spodnicach z obwiązanemi głowy chodziły koło gospodarstwa, jakby nigdy jedwabiów nie znały.
Po wojskach tryb zwykłego życia był oszczędny i nie wytworny, cały naród karmił się niemal jednakowo i wyjąwszy prowincyonalne przysmaki, ulubione niektórym miejscowościom, wszędzie byłeś pewny jedno zastać na stole.
Zwykle arendarz dostarczał chudego wołowego mięsa, które rozwoził na wózku po sąsiedztwie, świece łojowe robiły się w domu, baran kożucha i pieczeni dostarczał, drobiu — wioska sąsiednia, ryby na piątek — sadzawka pode dworem, a chleba — własne pole. Kuchnia korzennych kondymentów nie wymagała wiele, skromnie ich używano; chrzan zastępował musztardę, pieprzu się nie objadano, koper stał za wanilią, jedzenie było zdrowe, dostatnie, smaczne, ale nie wykwintne, a przysmaki dostępne każdemu... Nie śniły się wówczas nikomu pasztety strasburskie i konserwy francuskie i angielskie pikle, bez których dziś żyć i trawić nie można...
Tak samo było ze strojem i mieszkaniem. Dwór ciepły, jak się patrzy urządzony wygodnie, nie myślał umizgać się do gościńca i facyatę sobie stroić dla oka ludzkiego, krył się w lipowéj ulicy, w kątku, przyparty do ogrodu, nie czwaniąc sobą. W środku sprzęt już to dobrze jeśli kolbuszowskiéj był roboty, nie z palisandrów i mahoni, ale z olchy i dębu, starą fozą, nie pozorny, przecież dziś nam piękniejszym od naszych paryskich elegantów się wydaje. Jegomość spał na niedźwiedziéj skórze, w wązkiém łóżeczku żołnierskiém, jéjmość w kotarze na twardym materacu, dzieci na siennikach i słomie. Wiemy, że odzież wspanialsza przechowywała się z ojca na syna przechodząc i kilku często pokoleniom służąc do uroczystości. Domowa kapota dała swe imię szaraczkowemu szlachcicowi. Na codzień więc zimą kożuch był i szaraczek, latem kitel płócienny i pas z klamrą skórzany. Jejmość w spódnicy, z głową, chustą związaną, pokryta chustą nie wstydziła się u kołowrotka siedziéć z czeladzią i kluczów nosić u pasa. Jéj także jubki atłasowe i lamy zło-