sza, jak nas od pracy odwodzi i niezdolnemi czyni do wszelkiego energiczniejszego działania, ale moralnie upadla nas i zabija.
Nie powiadam, żebyśmy do barbarzyństwa powrócić mieli, i oblec się w skóry baranie, ale to, co starczyło pokoleniom i wiekom, czyżby dla nas zepsutych dzieci miało być za mało?
Nasz chleb czarny stracił-że swe siły pożywne, nasze mięso, wytuczone na łanach bujnych, soki, któremi karmiło; stare domy nie sąż już godne, byśmy pod nie wrócili? Trzebaż nam koniecznie i białéj bułki i ryb zamorskich i niemieckich przyprawek i marmoryzowanych pokojów?
Zbytek czyni nas zależnemi, wyradza nałogi, zwiększa potrzeby, a w końcu sam umysł przyzwyczaja do zapatrywania się na świat z ciasnego stanowiska prywaty, z którego nic prócz siebie dojrzéć niepodobna.
Dzisiejsze życie i obyczaj, porównane do dawnego, rażą zbytnictwem niesłychaném. Dom ubogiego szlachcica urządzony jest i utrzymywany na taką stopę, na jakiéj nigdy nie stał nawet pański w dawnych czasach, powszedni żywot zjada to, co na wielkie razy zachować się było powinno. Zamiłowanie w zbytku nie ma nawet wymówki w upodobaniu piękna, gdyż po większéj części błyskotliwy sprzęt nasz jest bez artystycznéj wartości, drogo przepłacane fraszki świecą się tylko świeżością, a głupia moda przynosi je i wyrzuca.
Dawniéj téż była pewna miara i rachuba rozsądna, która, choć szlachcic na zagrodzie równy był wojewodzie, nie dopuszczała mu współzawodnictwa przepychu i zbytku ze starszym bratem. Dziś wszyscy żyją niemal jednakowo i jeśli jeden niedorzeczność popełni, drugi go pewnie naśladować nie omieszka. źle zrozumiana równość wiedzie do ruiny, i nikt nie chce swoją się piędzią mierzyć, mając za srom być uboższym od kogoś, nikt nie pojmuje, że godnie noszone ubóstwo daje blask, jakiego żaden nie okryje dostatek. Wstydzą się tego, czém-by się pochlubić mogli.
Zbytek to wyrodził największą plagę społeczną dzisiejszych czasów, komedyę w życiu, i kłamstwo nieustanne. Udajemy bogatych, choćby z ofiarą przyszłości, udajem wysoko urodzonych, udajemy wreszcie oświeconych ludzi, i ten snobizm rujnuje nas i upadla.
Nic niebezpieczniejszego nad fałszywe położenie, nie świętszego nad prawdę. Człowiek, który raz słowem lub czynem, postawą czy kieszenią skłamał, wchodzi na drogę, któréj nie widzi końca, i nie domyśla się skutków. Radby późniéj zatrzymać się, lecz musiałby w pokorze przyznać do fałszu: a mało jest ludzi, co-by na to siłę znaleźli. Brnie więc daléj i daléj ku ruinie materyalnéj,
Strona:PL Kraszewski - Wybór pism Tom IX.djvu/212
Ta strona została skorygowana.
191
WIECZORY Z R. 1858.