siły swéj nadużywa, bogactwem się pyszni, słabszego poniża, mocniejszemu się kłania i poklaskuje — to materyalista.
Kto nie ma odwagi do wypowiedzenia swego zdania, trzyma zawsze z większością — to materyalista.
Lecz nie tak pono rozumieją życie duchowe i materyalne owi krzykacze, co straszą społeczeństwo nasze widmem materyalizmu.
Wrzaskliwe ich głosy, inne zupełnie zbolałym uszom naszym wygłaszają wyroki.
Mówić im o pracy — to materyalizm...
Przywiązywać wielką wagę do nauk społecznych, do rozwiązania kwestyj ekonomicznych — to materyalizm.
Badać przyrodę, zajmować się naukami ścisłemi — to materyalizm.
Pędzić okowite, to jeszcze ujdzie, ale wyrabiać cukier, to już najgrubszy materyalizm.
Deklamować pogardliwie o pieniądzach, to dowieść już bezinteresowności — wspomniéć o bogactwie narodowém, o handlu, — to żądza bezwzględna zbogacenia się! giełda! ażioterstwo!
Wtórować ich krzykom, wołać: duch! duch! to żyć duchowo.
Nie powtarzać za niemi — to już materyalizm nie do przebaczenia!
Dla tych Don Kiszotów i ich rzekomego spirytualizmu, to chyba już tylko próżniactwo i lekkomyślność w czynie, ciemnota w głowie, nieład w domu, deklamacya w słowie — jest ideałem życia duchowego.
Przeciwnika oczernić, słowa jego przekręcać, fałszywie je przytaczać, myśli przewrotne mu podstawiać, — to ich sposób działania.
Schlebianie ogółowi jest u nich narzędziem najmilszém, co każdą wadę w cnotę zamienia, każdą mierność talentem, a talent gieniuszem mianuje.
Schlebianie to byłoby niebezpieczeństwem dla ogółu, gdyby te wrzaski nie poczynały na dobre pokrywać ich śmiesznością.
Schlebianie to jest lekceważeniem opinii ogólnéj, którą poczytywać się zdają za tak ciemną, że blasku prawdy nie dojrzy, a znając wrodzony ogółowi naszemu popęd do wyższych dążności, — myślą, że im te krzyki za czyny poczytane będą.
Zresztą, może oni nie wiedzą, co czynią. — Nie tracimy przeto nadziei, iż, gdy bezstronnie a tém samém i jaśniéj zapatrywać się zechcą, sami wtedy uznają, w jak ciężkim pozostawali błędzie.