Strona:PL Kraszewski - Wybór pism Tom IX.djvu/247

Ta strona została skorygowana.
226
J. I. KRASZEWSKI.

W wielu to razach opuszczamy świat caluteńkiém życiem nie usposobieni, by wzleciéć nadeń wolni od więzów jego; często taka tylko nić pajęcza łączy nas z ziemią, i pajęczyna ledwie jednoczy nas z niebem...
Tą złotą nitką z wyżyny czasem jedno poczciwe westchnienie, jeden grosz jałmużny, jedna łza, którą aniołowie rozprzędli cieniuchno.
Patrzę więc na waszę ziemię, kochany Julku; o! jużem ci mówił, jak mi się ona stąd dziwnie, dziwnie, jak całkiem inaczéj wydaje. Chwilami płakałbym, gdybym miał moje oczy niebieskie, które za życia łez zdrowéj kąpieli nie znały — chwilami znowu śmiałbym się, gdybym miał usta, które szczerze rozśmiać się nie umiały, prócz w dzieciństwie.
Jak to się dzieje, że do ciebie piszę... w jaki sposób redaguje się moja korespondencya i dochodzi cię... Zostaw to mnie, nie pojąłbyś, gdybym ci wytłómaczył, a objaśnić mi ciebie nie wolno, dosyć, że mogę odezwać się z drugiego świata, żem wybrał ciebie i że listy moje odbierać będziesz, dopóki ziemia mnie jeszcze obchodzić nie przestanie i świat wasz zajmować.
Pogląd mój na wasze ziemskie sprawy nieraz ci się wyda dziwaczny, ale pamiętaj, skąd ci go przysyłam, i czém w téj chwili jestem — bądź pewien, że stąd dopiéro jasno i bezstronnie widziéć można, co się dzieje w tym wirze, którym ogarnieni, pochwyceni i odurzeni, nie zdajecie sobie sprawy ani z czynności, ani z kierujących niemi powodów. To jasnowidzenie, które winienem dziś smutnéj pokucie studenckiéj, u was nie łatwo się otrzymuje lub nawet nie zdobywa nigdy... więc ci się na coś przydadzą te listy twojego... nieboszczyka.

*

Pierwszy mój list wydał ci się smutnym zapewne, nie obawiaj się jednak; teraz, gdy z moim obyłem się stanem, gdym trochę przywykł do niewygodnej pozycyi, w któréj zostaję, uśmiech mi rozkwita często na... nie na ustach, bo ich niéma, na duchu, kochany Julku!
Świat z pewnéj strony widziany jest smutny, ale z drugiéj, jakże zabawny, a raczéj jak śmieszny! Ta powaga ludzi, którzy sami w siebie nie wierząc, roztaczają pawie ogony, aby szerzéj wystąpić, i dmą się, i w górę głowę podnoszą i grają rolę ważną, — mój Boże, jakże to pocieszne!! Gdybyś, jak ja, mógł na wylot widziéć, jakieto nędze i słabości temi płaszczami złotolitemi dumy się odziewają... Julku, zanosiłbyś się od śmiechu.
Nieraz śledzę oczyma człowieka, nie spuszczając go ani na chwilę z uwagi, a sprzeczności życia komedyi, jéj scena i kulisy, lepiéj mnie od waszego ubawią teatru.