ma zaraz nastąpić. Obok katedr i kościołów włoskich, majestatycznych, spokojnych w swéj chwale, cudny ten złamek kolońskiéj katedry wygląda jak przy Tomaszu à Kempis hymn namiętnéj Teresy.
Wrażenie, jakie czyni ten ogrom tak harmonijny, malowniczy, wielki i mnóstwo w nim nagromadzonych zabytków, ów cudnego wdzięku, osobliwie zwierzchnia część, obraz ołtarzowy (Dombild), stary plan kościoła na ścianie wyzywający wieki, by myśl budowniczego dopełniły po za grobem, owa trzech królów, co się Bogu pokłonili, wspaniała trumna, tysiące innych pamiątek, — wstrzymują cię długo i przykutym trzymają.
Nareszcie wychodzisz z tych murów, do których przylgnęły modlitwy pokoleń, rozmarzony, pijany, a gdyś inne obszedł kościoły, które ci się małemi cackami po tamtym wydały, gdyś się napatrzył starych domów, przejrzał zbiory i już masz powracać na table d’hôte do hotelu, przychodzi ci nieuchronnie na myśl... — wódka kolońska!
Jakże bez niéj powrócić do żony, do sióstr, do pań znajomych, — i być w Kolonii a nie przywieźć choć kilku flaszeczek, ale prawdziwéj, jak najprawdziwszéj wódki kolońskiéj — Jana Maryi Fariny? W domu dostanie flaszki wódki mogło ci się wydawać najłatwiejszą w świecie rzeczą, ale w Kolonii, w stolicy tego utworu, nie łatwo trafi na prawdziwą wódkę kolońską.
Gdzie się obejrzysz, spotykasz same tylko fabryki tego wonnego płynu, jedne od drugich bardziéj przynęcające i obiecujące więcéj. Zaraz od katedry poczyna się rząd sklepów, a na każdym figuruje jakiś Farina. Jakże tu poznać, gdzie ów jedyny sławny Jan Marya Farina i nie wpaść w ręce fałszywéj Fariny? Człowiek sumienny musi się tu potężnie zastanowić, i naturalnie zachce mu się, jak mnie, ostatecznie dobadać prawdy.
Wyszedłszy z katedry, zaraz nos w nos spotkałem się ze sklepikiem pierwszego Fariny. Na progu jego stał w negliżu, szlafmycy na głowie i szerokim szlafroku poplamionym, ktoś poważny i gruby; sama cyrkumferencya jego ciała zwiastowała, żem miał do czynienia z człowiekiem przyzwoitym i uczciwym, gdyż próżniacy tylko i spokojne ludziska na tak szerokie tyją rozmiary; ci, co się jeszcze kręcą i pracują, pospolicie chudo się trzymają. Zwróciłem się więc do niego z naiwném zapytaniem mojém o Farinę, ale zaledwie niebezpieczny ten wyraz wyszedł z ust moich, otyły jegomość podniósł głowę, jakby go co ukąsiło, zaczerwienił się, i poetycznie w języku Goethego i Schillera zawołał do mnie:
— Jakto? więc byłaby najmniejsza dla świata cywilizowanego wątpliwość? więc Wpan nie wiész, że wśród tysiąca tych oszustów
Strona:PL Kraszewski - Wybór pism Tom IX.djvu/257
Ta strona została skorygowana.
236
J. I. KRASZEWSKI.