powoli za mną... Zdziwiło mnie takie umiarkowanie w Farinie... Zacząłem więc od kupna flaszek, a gdy ust nie otworzył, sam go badać zacząłem.
— Powiedz mi pan — rzekłem — skąd to pochodzi, że gdy inni współzawodnicy jego tak gorąco o sobie i swych wyrobach aż na ulicy krzyczą, pan o nich nic nie mówisz, nie polecasz ich, nie dowodzisz autentyczności, nie uznajesz się jedynym Fariną w Kolonii jak oni?
— To pochodzi stad — odpowiedział mi cichy człowiek — że moje wyroby polecają się same, i że wierzę w to, że co jest dobre, musi prędzéj czy późniéj bez reklam i hałasu zyskać uznanie. Zostawiam tym panom tryb postępowania, jaki mają za dobry, idę moją drogą pracy powoli i myślę, że zajdę do celu. Ani drugim chleba ani sławy nie chcę odbierać, szarlataneryą się brzydzę, stoję w miejscu i czekam, żeby to, na co zasłużę, zesłała mi Opatrzność i oddali ludzie.
— Wierz mi pan — dodał — że krzyki i przechwałki dobre są na chwilę, ale ich działania krótkie i szkodliwe; że reklama i pochlebstwo biorą na wędkę kilku lekkich ludzi, ale im ogółu zdrowy rozsądek oprze się w końcu i pogardą zapłaci...
Zdumiałem się takiém umiarkowaniem i rozsądkiem w Farinie...
— Mój Boże! — rzekłem w duchu, wracając do hotelu — mniejsza już o wódkę kolońską, ale ileż to rzeczy tak samo jak on zaleca się i w świat prze podobnemi drogami! Rozumie się nie u nas! Broń Boże! — ale tam — gdzieś — daleko, za granicą...
Z początkiem prawie XIX wieku, w całéj Europie dziennikarstwo szybkim i nadzwyczajnym wzrostem swoim, z długo krępujących je pieluch niemowlęctwa dobywać się zaczęło. Z kartki ulotnéj, przeznaczonéj z razu na spisywanie nowin dworskich i pogłosek, dyaryuszów i wieści z teatru wojny, dzienniki stały się powoli wyrazem opinii publicznéj, głosem przeważnym stronnictw, potęgą moralną, kierownikami w sprawach najżywotniejszych i pojęciu znaczenia wypadków.
Zrozumiano wkrótce, jaka w nich spoczywała siła, przyjęto ją