i poszanowano, choć niechętnie. Nie mówię tu o nas, ale o krajach, jak Anglia i Francya, gdzie dziennikarstwo szybko dorobiło się wielkiego wpływu i do znakomitéj urosło przewagi. Miało ono chwile świetne i wielkie, w których słowem silném przeważało szalę wypadków i przygotowywało ich następstwa, dając kierunek ludziom, rozporządzając niemi. Dzisiaj nikt nie zaprzeczy, że prasa peryodyczna z téj wysokości, na jakiéj już stała, powoli schodzić zaczyna. Dość spojrzéć na dzienniki angielskie i francuskie, rozpatrzyć się nawet w olbrzymim Times’ie, aby powziąć to przekonanie, że czasy potęgi największéj przeszły, a dziennikarstwo przebywa właśnie niebezpieczną kryzys, z któréj wyjść może cało i świetnie, lub okaleczone i upadłe.
Zdaje mi się, że maluczkie zastanowienie się nad tém i u nas może nie być bez korzyści. Na mniejszą skalę, jeśli nie w innéj sferze, to w życiu społeczném, w literaturze, dzienniki nasze ważną odgrywało rolę, którą pracą własną mogą zachować i podnieść lub winą własną utracić, ze szkodą ogółu. Niebezpieczeństwo nie jest może tak widoczne, jak gdzieindziéj, ale dla baczniejszego oka nie trudno dostrzedz jego przepowiedni. Idziemy zawsze nieco drogą ubitą za innemi, i możemy tam zajść, gdzie oni.
Dzienniki jeśli stoją i ważą, to nie talentem ludzi, którzy kierują niemi, ani sztuką, z jaką ktoś je przyprawia do smaku ogółu, ani błyskotliwemi przymiotami swojemi, ani nowostkami, które mieścić mogą; trzyma je szacunek, na który zasługują, prawda, o którą walczą, godność ludzi, którzy stojąc u ich steru, czują się do wielkiéj odpowiedzialności powołanemi. Największy talent pisarski w świecie (mieliśmy tego dowody) nie jest w stanie pokryć nicości charakteru człowieka, komedya na nic się tu nie przyda. Książka może prędzéj uwieść i przesunąć się oceniona nad wartość; dziennik, towarzysz nieodstępny, musi prędzéj lub późniéj dać poznać, co żyje w jego łupinie, i jest-li w niém ziarno zdrowe.
Jest coś w człowieku, w czém on nigdy nie rządzi, czego objawów nie potrafi wstrzymać ni ukryć — panuje ono jemu, i mimo niego wypływa na wierzch wszystkich jego czynności. Tą tajemniczą siłą jest jego prawość i szczerota, jest czynne jego sumienie, to, co wogóle zwykliśmy charakterem nazywać. Żadna, choćby najlepiéj odegrana rola, zastąpić go nie potrafi. Z dwóch ludzi, co prawie jedno mówią, jednakowemi niemal słowy, wszyscy czują tę szczerotę i przyjęcie w jednym, w drugim odegrywaną komedyą. Czém się to dzieje? nikt nie wie; częstokroć niéma powierzchownych oznak, niéma cech, coby odróżniały przekonanego głęboko, od rachującego chłodno; a przecież ciepło jakieś i światło
Strona:PL Kraszewski - Wybór pism Tom IX.djvu/261
Ta strona została skorygowana.
240
J. I. KRASZEWSKI.