Strona:PL Kraszewski - Wybór pism Tom IX.djvu/263

Ta strona została skorygowana.
242
J. I. KRASZEWSKI.

targu dla zarobku wedle liczby prenumeratorów, podzielony na akcye, mający kurs na giełdzie z innemi guanowemi i smołowcowemi, zmieniając barwę co chwila, — możeż się pokusić o szacunek i pragnąć, by mu dano wiarę?
Czwarta stronnica stała się ścianą, na któréj antreprenerowie, którzy ją arendują, przylepiają afisz à tant la ligne, o to już mniejsza — otóż przyszło do tego, że reklamy najczystszą część dochodu i największą część dziennika stanowią; ale w nim od pierwszéj do ostatniéj karty, panuje tylko reklama pod rozmaitemi postaciami: polityczna, handlowa, przemysłowa, bursowa i literacka; każdy tu wiersz zapełniony, każdy entrefilet ma cenę postanowioną. Im sowiciéj opłacona, tém umiejętniéj zredagowana przez znakomite pióro, reklama występuje w dzienniku w kształcie artykuliku, listu z prowincyi, odezwy jakiegoś zacnego N. N. kawalera legii honorowéj, lub szanownego X, członka rady municypalnéj w O... w kształcie wrażenia z podróży lub przechadzki, wreszcie anegdoty, opowiadania lub kuryera z prowincyi. Zaczęło się to ongi niewinnie bardzo od ogłoszeń o nowo wydanych dziełach, które księgarze nadsyłać musieli w dwóch egzemplarzach redakcyi, jeśli życzyli, by w dzienniku o nich była wzmianka. Nic słuszniejszego, ale na cóż w dwóch egzemplarzach? — chyba, aby sprzedaż jednego zapłaciła zdanie o drugim. Daléj przyszło do tego, że spekulant, który naprzykład po usilnym mozole lat dwudziestu i doświadczeniach in capite vili, doszedł do wyinwentowania pomady filocomowéj, przynosił w kieszeni produkt swoich uczonych znojów redakcyi w naturze, dla łatwiejszego sądzenia o jego wartości. A gdy się przekonano, że te płody przemysłu najlepiéj ocenić się dawały groszem, jaki na nich zarabiał wynalazca, słoik pomady zastąpiła brzęcząca moneta. Kto był w stanie dobrze zapłacić, niezawodnie musiał być wielkim człowiekiem... można to było w potrzebie poprzéć pewnikiem z filozofii Hegla: alles was ist...
I tak dziennik, o którego sumienności politycznéj niéma co i mówić, w innéj sferze stał się współpracownikiem i sprzymierzeńcem często najmniéj na szacunek zasługujących ludzi. Mała ta okoliczność, która na stan finansowy redakcyi wpływała korzystnie, musiała w końcu zachwiać szacunkiem powszechnym, a skryć takiego frymarku nikt nie potrafi.
Rzeczy się takie nie tają, najstaranniéj uperfumowana reklama śmierdzi zdaleka, artykuł opłacony ma woń właściwą, która go zdradza o milę. Nic w świecie niezgrabniejszego nad te deklamacye na zimno po gorących śniadaniach, wymęczone, smażone, nadęte, występujące w bielidle i różu, jak źli aktorowie nieumie-